Spędziłam dwa dni na wsi, w swoim starym , ponad stuletnim drewnianym domu. Budowanym w 1917 roku, kiedy ludzie wracali do swojej wsi z Bieżeństwa z Rosji. Domu skromnym, dla biednych ludzi – dwie izby, czyli kuchnia i pokój. Piec kaflowy stanowi jego serce, drewniane okna (z dubletami na zimę, a jakże) wyglądają na piękną, starą wieś, sąsiadów, ich kury i ogrody. Jedyną nowoczesnością jest tu elektryczność, wprowadzona dopiero w latach 70. ubiegłego wieku. Nie mam bieżącej wody, za to jest studnia. Nie mam internetu, za to są książki. Nie mam kaloryfera, za to mam piec. Pomimo, że napaliłam w nim wieczorem to i tak było chłodno w nocy i spałam w wełnianej chustce na głowie, nie wspominając już o podwójnych dresach.

Cały weekend w naturze, w ciszy, przy matce Ziemi. Poogarnialam dom po zimie, wymiotłam wszystkie mysie gówienka i umarłe muszki. Nakarmiłam kury sąsiada za płotem. Natura, jej bliskość, jej cielesność, jej zapach, jej odgłosy działają na mnie wyrównująco. Przypominam sobie, kim jestem, a raczej zapominam o przyodzianych maskach, pozach, całym balu kostiumowym. Jakikolwiek makijaż wydaje się tu śmieszny i nie na miejscu, panująca moda to styl „byle ciepło było”, wszystkie przedmioty, którymi się otaczam do czegoś służą. Liczy się użyteczność, bo celem życia na wsi jest przetrwanie. Zimy i wychodzenia do wychodka na mrozie, wiosny i sadzenia, siania, lata i koszenia i pielenia, jesieni i zbierania i gromadzenia na zimę.

Nabieram tu siły. Tracę tożsamość, dochodzę do sedna istnienia, łączę się ze światem, z wszechświatem.. Jestem częścią tego domu, tej przyrody, tej społeczności. Przechodzę tędy i zostawiam za sobą delikatny ślad, jak tysiące ludzi, którzy byli tu przede mną. Zostanie po mnie duch, tak jak został po nich. Zostaną przedmioty, dotyk, słowa, te napisane, wypowiedziane i te pomyślane. Może ktoś kiedyś przejdzie tędy i poczuje ich delikatną obecność, tak jak ja czuję obecność wszystkiego, co było tu przed mną.

Jest 18:30, jeszcze jasno, popołudniowe śpiewy ptaków są dojmujące, urzekające. Lubię te porę, to najświętszy czas wsi. Natura się uspakaja, przygasa, rozleniwia, wyśpiewuje na chwałę życia. Pogdakują kury. Wszystko na swoim miejscu. Ja też.

Foto: Agnieszka Majewska