Gonienie to choroba naszych czasów. Niby to wiemy, ale gonimy dalej. W pracy, w domu, nawet na wakacjach. Lista zadań dłuuuga, wszystko z terminem na wczoraj, ani chwili oddechu. Tak wygląda życie ogromnej części zachodniej cywilizacji. Moje czasem też.

Jeżeli się nie połapię. W tym, że to przecież totalna bzdura. Że to jakiś narzucony paradygmat, że trzeba wszystko w pospiechu i w nerwach, bo jak wyluzujemy, to się posypie, zasypie nas i już się nie wydobędziemy spod sterty.

To nieprawda! Przecież jak zachorujemy i na kilka dni jesteśmy wyłączeni, nasze życie nie lega w gruzach. Jak się zatrzymamy i pozwolimy sobie na nicnierobienie, to planety nadal obiegają Słońce.

Nie ma nic w tym złego, żeby robić swoje, wykazywać się w życiu, biznesie, jako rodzic, w pracy, w klubie, na wakacjach. Wszyscy mamy zadania do wykonania. Sztuka polega na tym, żeby wykonać je w absolutnym spokoju. Taka nirwana w działaniu. Brzmi szalenie, prawda? Nie jesteśmy przyzwyczajeni do takich luksusów jak spokój wewnętrzny. Umiemy za to cisnąć, przyśpieszać, denerwować się, opadać z sił, ocierać pot z czoła. No i wyglądać jak bohater.

– „Co u ciebie?”
– „No jak zwykle, gonitwa, człowiek czasu dla siebie nie ma, cięgle coś!” I przy tym zmęczona, ale dumna mina. No bo w tym niezwykle cięźkim życiu dajemy radę. Pomimo trudności, kłód pod nogi, głupich ludzi, którzy nam życie utrudniają. W trudzie, znoju, w pocie czoła.

Nie mam zamiaru tak żyć. Finito. Nie będę latać z wywieszonym jęzorem, nie będę padać na twarz wieczorem. I’m done.

Czy to takie proste? Nie. Siła nawyku (a raczej nałogu) jest niesamowita. Ale odkryłam parę trików, które mnie z nałogu pędzenia wytrącają.

Pierwszy to świadomie zwolnić tempo wykonywanej czynności. Myjesz naczynia? Skup się na zrobieniu tego powoli, wręcz z namaszczeniem. Obserwuj, jak pięknie lśni woda ściekająca po szklance. Idziesz piechotą do pracy? Zwolnij, posłuchaj swojego ciała, zapytaj go, w jakim tempie naprawdę chce maszerować. Dostosuj się. Pijesz herbatę? Świadomie zwolnij ruch ręki podnoszącej filiżankę do ust. Poczujesz inny smak. Przetestuj. Czyni cuda.

Drugi sposób to coś co nazywam „zostań przy oddechu”. Polega to na kultywowaniu świadomości oddechu przez cały dzień, nie tylko kiedy siedzisz w lotosie w medytacji (choć to też wcale łatwe nie jest). Przez cały dzień przypominasz sobie o oddechu i obserwujesz go. Jesteś przy nim. Szczególnie cenne podczas trudniejszych momentów dnia. Dopada Cię lęk, że chyba zapomniałaś jakiego rachunku zapłacić? Bądź przy oddechu. Dziecko Cię denerwuje? Bądź przy oddechu. Głowa Cię boli ze stresu? Wiesz, co robić. Zobaczysz, że wszystko nagle staje się mniejsze i pozorniejsze.Zauważysz, że mimochodem pogłębiasz i spowalniasz oddech. Uspakajasz się. Nabierasz perspektywy. Luzujesz. Tak dużo może zdziałać świadomość oddechu.

Tak, to wszystko nazywa się mindfulness, znamy to… Ale czy robimy? Ha! Mam Cię:)

Spróbuj. Daj znać, jak poszło. Niech oddech będzie z Tobą.

Rezonuje z Tobą? Zostaw komentarz. Nie? Też zostaw:)