– Życie nie jest po to, by mnie uszczęśliwiać – przypominam sobie o tym, kiedy nie idzie mi według planu.

A często nie idzie. Ostatnio nawet głównie nie idzie. Oczywiście mie mam pretensji, kiedy życie zmienia mi plany wersję „lepiej byś sama nie wymyśliła”, ale kiedy podstawia mi kolejną czarną dupę, to zdarza mi się być niezadowoloną.

No niby wiem, że wszystko jest po to, aby pomóc mi osiągnąć kolejny etap oświecenia i w kolejnym życiu nie odrabiać tych samych lekcji. Jest mi lżej, kiedy tak to sobie tłumaczę. I w sumie jest to prawda, bo rzeczywiście każdy kryzys wydobywa ze mnie nowe pokłady świadomości.

Po niezadowoleniu następują po sobie zazwyczaj takie etapy: Najpierw martwię się, potem zbieram się do działania, potem działam i patrzę, czy i jak się sytuacja zmienia, potem dalej się martwię, kiedy zmiany nie są wielkie albo nie w tą stronę, potem znowu działam, aż padam wyczerpana. Jak już się wytańczę w tym martwieniu i działaniu, to przychodzi TEN moment.

Przypominam sobie, że przecież nie muszę tego wszystkiego nieść na swoich barkach. Za mała jestem, za ciężkie to, za wielkie, za bardzo ode mnie niezależne, nie uniosę. Kiedy pokora zgina mi kolana, następuje moment powrotu pamięci, powrotu do siebie, do Tajemnicy. Przypominam sobie, że nie niosę Wszechświata na własnych ramionach  i nie kieruję ruchem galaktyk. Jestem tylko ziarenkiem, pyłkiem, ale połączonym z innymi pyłami Tajemńicą. Wraca mi pamięć o swojej maleńkości i swoich ograńiczeniach. Powraca świadomość Siły Wyższej, niewidzialnej, ale wyczuwalnej.

Proszę wtedy o pomoc. Oddaję w Jej ręce swoje troski i zmartwienia. Jak trwoga, to do Boga. Może po to tej trwogi potrzebuję, żeby przypomnieć sobie kim jestem.
Wtedy mogę już zrobić wydech, uśmiechnąć się, zrelaksować, odpuścić. Wiem, że jestem z dobrych rękach. Nawet jeżeli dostanę od nich jeszcze kawałek trudności do przejścia, to proszę o przeprowadzenie mnie do mojego najwyższego dobra.

Zapraszam Siłę Wyższą do współpracy, współtworzenia. Otwieram się na nią. Wpuszczam do siebie i swoich problemów. Proszę o najlepsze rozwiązania. Przyjmuję, że to co dostanę, to będzie najlepsza opcja na teraz. Że powolutku (lub szybciutko) wszystko przejdziemy. I przechodzimy. Nieraz byłam w czarnej dupie, nie raz z niej wyszłam. Nie raz w nią wejdę.

Zapalam wtedy świeczkę na ołtarzyku mojej Bogini Lakshmi, palę kadzidło, przynoszę jej dary. Rytuał mnie uspakaja, urealnienia to, czego nie widzę, ale co czuję. Czekam na rozwiązania, inspirację, wiedzę, pomocników. Wiem, że przyjdą. Wiem, że mnie przeprowadzą. Dziękuje im za to. Otwieram dla nich drzwi.