Po co mi (i Ci) duchowość? Czy nie wystarczy po prostu być, żyć i nie wdawać się w to, czego i tak pojąć nie można? Albo może nawet nie istnieje? Po co prowadzać się po jakichś odczuciach, intuicjach, wierzeniach, bajkach? I jak mawiał mój były mąż: „dawać się wpuszczać w kanał?”

Tak, bez wymiaru duchowego żyjemy ostrożniej. Nie włazimy w sfery niezrozumiałe i nielogiczne. Nikt się nie będzie mógł z nas wyśmiewać. Będziemy poważnymi ludźmi. 

Ale czy w życiu chodzi o to, aby być poważnym człowiekiem? No mnie raczej nie. Powiem Ci, po co MI duchowość. Jak mi z nią jest. Dlaczego głośno o niej mówię. Dlaczego nie zrezygnuję z niej. 

Czuję się połączona z Wszechświatem, miękko otoczona jego Tajemnicą. Wiem, że swoim małym rozumkiem, który mam do dyspozycji w tej wersji swojego istnienia, nie przeniknę Jej i nie dostanę odpowiedzi na wszystkie moje „dlaczego”. Ale odczuwam Jej mądrość i wielkość. Wiem, że mnie przenika. Stoję z rozdziawioną buzią na Jej widok, w Jej obecności. Jestem AMAZED.

Najlepiej żyje mi się w momentach, kiedy o niej „pamiętam”. Nie jest to pamiętanie rozumowe: „A! Tajemnica! No przecież! Trzeba o Niej pamiętać.”. Raczej jest to odczucie z brzucha, z ciała. Takie „no tak, czuję Cię, jestem w Tobie, jesteś we mnie.”

Taka jest moja duchowość. Zanurzenie w Tajemnicy, odczuwanie i respektowanie Jej. Prowadzenie przez Nią.

Jakbym żyła bez duchowości?

Musiałabym mocno zamknąć oczy i nie widzieć Tajemnicy.

Wierzyć tylko w to, co odbiera moje pięć zmysłów i ewentualnie pojmuje mój rozum(ek).

Musiałabym uznać, że to cokolwiek tłumaczy. Musiałabym liczyć, że jest to jedynym źródłem rozwiązań problemów. No i oczywiście jedynym źródłem radości i szczęścia.

Nie czułabym się zaopiekowana.

Byłabym samotna. Niepołączona z niczym wielkim. Ot, pyłek na wietrze.

Czułabym się nieważna. Może nawet gorsza od wielu „lepszych”.

Byłabym wystraszona. Bałabym się śmierci, ale przede wszystkim życia. Nie znosiłabym przemijania czasu.

Czułabym, że wszystko spoczywa na moich ramionach. Przytłoczona odpowiedzialnością za siebie i cały świat.

Nie doznawałabym cudów. Nie miałabym dostępu do naprawdę ciekawych warstw siebie i świata.

Nie byłabym AMAZED.