To były pierwsze MOJE święta. Moje, całkowicie przeze mnie wybrane, ze szczerością i zaangażowaniem emocjonalnym celebrowane. Załatwiłam je sobie w pięćdziesiątej ósmej zimie mojego życia. Nie uważam, że za późno.
Święta Bożego Narodzenia (w Polsce), Christmas (w Stanach obchodzone przeze mnie przez 25 lat) zawsze lubiłam. Ten zimowy czas zatrzymania się, nowego narodzenia, przejścia z ciemności w światło. Zawsze czułam ich magię, szczególność, ważność, świetlistość. Zawsze starałam się je godnie obejść, dać im uwagę. Robiłam to, jak umiałam – posługując się wyuczonymi tradycjami (czyż nie podłączają nas one pod energię wspólnoty?) i okraszając je własnymi inspiracjami – piekąc, gotując, sprzątając, latając po sklepach, wysyłając życzenia, pakując, obdarowując, spotykając się z bliskimi. Znasz ten dryl.
Moje święta bywały mniej lub bardziej udane, zależnie od okresu w życiu i z kim je spędzałam. Ale zawsze czegoś im brakowało. Czułam, że nie celebruję ich tak, jakbym chciała, że troszkę odbębniam jakiś proces, robię wyuczone kroki, idę zaprogramowaną ścieżką i nie daje mi to poczuciu całkowitego podłączenia się pod tę mocno wyczuwaną magiczną energię. Owszem są światełka, ładna sukienka do Wigilii, jakieś wspólne bycie, ale czegoś istotnego brak. Mijałam się z czymś ważnym, ale nieuchwytnym. Pozostawał przesyt (jedzeniem, prezentami, spotkaniami), pozostawał niedosyt czegoś ważnego i nienazwanego.
Przez lata myślałam, że tak ma być. Święta są w gruncie rzeczy od dawna ustalone i proszę się pod ustalenia podłączyć i świętować jak należy. Wszyscy robią to w podobny sposób, tak ma być, tego się trzymamy, razem podobnie przeżywamy. No wiadomo, choinka, dwanaście potraw, Bóg się rodzi. No wiadomo, święta, święta i po świętach.
Było dobrze, ale nie było znakomicie. Byłam szczęśliwa, ale czegoś brakowało. Czułam, że za dużo szopki, za mało Ducha Świętego.
A ja chcę z Duchem Świętym. Ja chcę w połączeniu, w podłączeniu, w czuciu. Ja chcę, żeby we mnie grało, śpiewało i świeciło. Ogólnie w życiu, a szczególnie na święta. Dlatego muszę po swojemu, bo wytyczone ścieżki nie zawsze prowadzą mnie do Ducha Świętego.
W tym roku weszłam więc na własną ścieżkę poszukiwania mojego własnego ducha świąt.
Zaczęłam od podstaw, czyli od natury. Bo od niej wszystko się zaczyna. Święta zimowe są kiedy są, bo świętują przesilenie zimowe – moment kiedy Słońce w zenicie jest w najniższym punkcie nachylenia względem Ziemi. Najkrótszy dzień, najdłuższa noc. Święta zimowe tu mają pierwotne źródło – w tej astronomicznej chwili celebrowanej od momentu poczęcia ludzkości. A może i wcześniej. Może zwierzęta, rośliny, kamienie też czują to przejście i zamierają na chwilę w jej celebracji. Co poniektóre ponoć nawet mówią ludzim głosem:) Pierwsze ludzkie społeczności kreowały zwyczaje wokół tego wydarzenia. Intuicyjnie, w połączeniu z ziemią, naturą, sobą. Obyczaje przekształcały się w tradycje. Tradycje były przejmowane przez nowe religie i kościoły. A mnie ciągnie do pierwotności, do prawdy w niej zawartej, do oryginalnego przekazu. Bo czuję, że po drodze pogubiliśmy jakieś kawałki i oddaliliśmy się od natury. W tym roku poszłam szukać tych zagubionych części.
Niewiele mamy przekazów o naszej od-ziemi-odrosłej religii – słowiańskim pogaństwie. Jakieś fragmenty, jakieś domysły, trochę faktów. Może zaprasza to nas to do powrotu do siebie i odtworzenia po nowemu, po swojemu własnej, od-ziemi-odrosłej duchowości? Takiej, którą czujemy sobą?
Poczytałam o dawnych, przedchrześcijańskich tradycjach. Przyjęłam (nową dla mnie, starą dla Pogan) nazwę tych świąt – Szczodre Gody. Nazwa ta urzekła i poprowadziła mnie. Przemyślałam, narysowałam, napisałam, czego potrzebuję, aby te święta były szczodre. I święte. Pojawiły się niezbędne dla mnie elementy:
Świadome, duchowe przejście przez czas największego mroku i świadome wejście w czas rodzącego się światła. Bycie z przodkami. Natura, las, jego dary. Światło, celebracja, ucztowanie. Ale też cisza. Ale też umiar. Czystość, przestrzeń. Szczere, prawdziwe relacje.
Kiedy zobaczyłam to papierze, poczułam, jak odzyskuję coś dawno utraconego, jak powracam do czegoś, za czym tęskniłam. Łatwo mi teraz było podjąć decyzje, w jaki sposób chcę uczcić każdy z ważnych dla mnie elementów.
I tak zaplanowałam…
…długą medytację na czas przesilenia zimowego (u mnie to było dokładnie 22/12 o 10:19)
…posprzątanie w szafach i otworzenie przestrzeni na nowe życie pozbywając się starych, niechętnie używanych rzeczy, szczególnie ubrań,
…wyjazd do mojego Magicznego Lasu (w rejony moich przodków) po spotkanie z tymi, bo byli przede mną i po leśne materiały do stroika świątecznego,
…odwiedzenie i przystrojenie grobów przed świętami,
…umówienie się z rodziną na jedynie drobne prezenty w małej liczbie,
…wizytę na lokalnym jarmarku rękodzieła,
…świąteczne menu – wykwintnie, ale bez szaleństwa, upraszczając sobie gotowymi pierogami i ciastami.
Tak zrobiłam. Wszystko na spokojnie, z uważnością, doceniając każdy moment. Święty Duch był w przygotowaniach i w celebracji. Został ze mną do dziś.
Opowiem Ci o trzech momentach dla mnie szczególnych.
Magiczny Las moich przodków od lat karmi mnie energią tych, co byli przede mną. Nieraz dostawałam tam wsparcie, odpowiedzi, zrozumienie. Przed świętami zapaliłam tam kadzidło i zatrzymałam się na medytację. Poprosiłam przodków, a szczególnie przodkinie, o nakarmienie mnie wszystkimi swoimi dobrymi doświadczeniami miłości, przyjaźni, wspólnoty. Bo czuję, że o tym będzie nadchodzący rok. Czułam, jak z ziemi przez moje stopy, w górę ciała przechodzi przesłanie: „Tak, my też doświadczyliśmy pięknej, czystej miłości, wspaniałych przyjaźni, niesamowitego wsparcia wspólnoty i dzielimy się tym z tobą! Czerp ze swojego dziedzictwa. Nasze życie było nie tylko ciężkie. Były chwile, dla których warto było żyć. Przesyłamy ich energię tobie.” Wzięłam. Noszę przy sobie.
W pierwszy dzień świąt pojechałam na spacer po jednym z cmentarzy i podzieliłam się ze zmarłymi kutią (nasza podlaska potrawa świąteczna). Kilka kilometrów dalej, w środku lasu Pietrasze, jest wielka mogiła pomordowanych przez nazistów 5000 Żydów. Z nimi też podzieliłam się kutią, zapaliłam im świeczki i kadzidło. Czułam, że jest to dla mnie ważne, zupełnie nie musiałam rozumieć, dlaczego.
Moje Szczodre Gody otworzyły mi bramę do podziemia i do światła. W momencie medytacji podczas przesilenia zimowego czerpałam energię z podziemnej krainy (zarządzanej przez pogańskiego boga Welesa), z jej tajemnic, bogactwa, ciszy i mocy transformacji. Poczułam chwilę przejścia do światła, do nowego życia, Bóg się urodził. Światło wyszło prosto z mroku, było jego następstwem. Nowe życie w przepięknym połączeniu z tym co było.
To były najszczodrzej uduchowione święta w moim życiu. Poszłam po nie swoją drogą, za swoją intuicją, za swoimi potrzebami. Za głosami, które od zawsze wołają mnie do swobody w wyrażaniu siebie i swojej duchowości.
Szczodrego roku Ci życzę.
Najnowsze komentarze